+48 602 365 349

ridetu@gmail.com

ul. Rusałki 29
04-884 Warszawa

NIP 952-201-81-10
REGON 141494056

Do zobaczenia na turkusowym szlaku!

Przeczytaj także...

  • To będzie link
  • To będzie link
  • To będzie link.
25 października 2019

Miałam szczęście nigdy nie być w szkole dyskryminowaną. Niebywałe, patrząc na to, do ilu mniejszości należę, i ilu młodych ludzi w podobnej sytuacji było odrzucanych przez rówieśników lub spotykało się z kąśliwym komentarzem nawet ze strony dorosłych. Z ogromną wdzięcznością wobec ludzi, którzy towarzyszyli mi na drodze, wracam czasem do tych wspomnień i dumam…

 

Pewnego dnia, gdy miałam sześć lat, zaczęłam być ostrożna. Z przedszkolaka, który wskakuje na każde drzewo, każdy trzepak i każdy kamień zmieniłam się dość nagle w dziecko spokojnie dumające „wejść czy nie wejść”. Wkrótce okazało się, że muszę nosić okulary. Trzy lata później moja wada postępowała tak szybko, że musiałam zrezygnować z większości sportów oraz spędzać 10 dni rok w rok w szpitalu. Wcześniej grałam w tenisa, stawałam na rękach, jeździłam na nartach, pływałam, trenowałam jujitsu i gdy tylko mogłam, tańczyłam… Możesz być w czymś świetny, a życie i tak może Ci to odebrać.

 

A teraz przypomnij sobie: czy w Twojej szkole albo szkole Twojego dziecka nie było okrąglutkiej okularnicy, z której ktoś się śmiał, której nie dopuszczano do zabawy albo wybierano do drużyny jako ostatnią? Czy nie znasz żadnego chorego dziecka, które nie biega z innymi po podwórku, tylko siedzi samotnie na ławce?

 

Do dziś pamiętam, kiedy po zmianie szkoły urządzałam swoje urodziny po raz pierwszy w nowej ekipie znajomych. Długo myślałam, jak zrobić super imprezę, dla dziesięciolatki to naprawdę ważna sprawa! Niestety, jedna z moich koleżanek nie mogła przyjść – wszak w Wielkim Poście nie wypada się bawić. Niby wszyscy oficjalnie byliśmy katolikami, ale nikt inny nie miał problemu z tym, żeby świętować w tym czasie, że się urodziłam. Głęboko wierząca rodzina, szanuję konsekwencję w wychowaniu, niemniej – P sobie tej wiary nie wybrała, a oberwało jej się. Została naczelną nudziarą.

Zastanów się: czy nie kojarzysz przypadkiem jakiegoś dziecka, które wierzyło w Świętego Mikołaja, a wszyscy wokół uświadamiali go, że ów nie istnieje? Albo takiego, które obchodziło Boże Narodzenie już po tym, jak zostało wyśmiane, że nie dostało nic pod choinkę?

 

Od zawsze kochałam książki. Nauczyłam się czytać tak dawno, że już tego wcale nie pamiętam. Wertowałam encyklopedię, rysowałam mapy światów z wyobraźni i pisałam opowieści bohaterów, którzy zawsze kierowali się sercem i rozumem. Otoczona mądrymi inżynierskimi głowami słuchałam bajek o fascynującej fizyce mojej codzienności i wędrowałam palcem po mapie. Szkoła była przy tym koszmarnie nudna. Bezwiednie używałam słów niezrozumiałych dla większości rówieśników, uparcie pytałam nauczycieli, po co mam coś robić, i przez pierwsze sześć lat edukacji wkładałam wysiłek jedynie w doskonalenie pisania.

 

Może masz podobne wspomnienia? A może zawsze wkurzały Cię dzieciaki, którym nauka przychodziła łatwo? A czy przypominasz sobie jakiegoś młodego człowieka nazywanego przemądrzałym albo starą malutką, nawet przez nauczycieli? Znasz jakiegoś kujona, który obrywał tylko za to, że miał najlepsze stopnie?

 

Dojrzewałam wcześniej niż większość dziewczynek wokół mnie. Obracałam się głównie w towarzystwie dorosłych albo co najmniej pięć lat starszych kuzynek. Nie interesowały mnie rozmowy o niczym ani posiadanie dużej liczby znajomych, od zawsze szukałam tylko bratnich dusz i przyjaciół od serca. A gdy wracałam z zajęć do domu, podstarzali panowie gwizdali na mój widok. Przełykałam ślinę, zaciskałam pięści, podnosiłam do góry głowę i marzyłam.

 

Wróć znów myślami do szkół, które pamiętasz – czy nie było tam nastolatki, która słyszała sprośne uwagi odnośnie jej seksownego wyglądu? Nigdy nie doszedł Cię śmiech spowodowany tym, że nastolatek miał wzwód? A takie rymowanki „zakochana para…”? A „nie migdalić mi się tu!” do przytulonej w kącie pod ścianą pary?

 

I mogłabym tak bez końca. Gdy już wróciłam do szkoły jako pedagog, na akcji rekrutacyjnej do gromady zuchowej podszedł do mnie odważnie pierwszoklasista i z uśmiechem spytał: „a czy to jest też dla Chińczorów?”. Ten sześcioletni Chińczyk miał więcej dystansu do siebie, niż spora część dorosłych, których spotykam. Ale też życie nauczyło go, że nie wszystko jest dla Chińczorów, więc lepiej się upewnić.

 

Różnimy się - i tym samym każdy z nas należy do jakiejś mniejszości. Przywykliśmy myśleć o mniejszościach religijnych, seksualnych, narodowych... Ale nawet to, że nosimy okulary, mamy doktorat lub nie znosimy smaku pieprzu sytuuje nas w jakiejś mniejszości. Czy którakolwiek z tych cech świadczy o innych cechach danej grupy ludzi? Czy może być podstawą nietolerancji?Każdy z nas jest inny – i tym samym każdy z nas może należeć do jakiejś mniejszości. Oczywiście są takie różnice między nami, na które już jako społeczeństwo przestaliśmy zwracać uwagę (np. rudzielce są w modzie), są też takie, z którymi jeszcze się nie oswoiliśmy. Są różnice, które statystycznie bardziej narażają człowieka na dyskryminację, i pokuszę się o stwierdzenie, że są też takie, które nie uprzykrzają życia nikomu. Niemniej jednak różnimy się i wzbudza to wiele emocji. Zbyt wiele, jak na niepodważalny fakt naszego współistnienia.

 

Z reguły jeśli problem nas nie dotyczy – to go nie widzimy. Ile osób spośród tak zwanej klasy średniej ma wśród znajomych osobę ubogą i wie, z czym się boryka na co dzień? Kto rozmawia czasem od serca z uchodźcą? Ile znasz prawdziwych relacji między profesorem a dorosłym, który skończył tylko podstawówkę? Czy masz pojęcie, jak wygląda życie osoby niewidomej? A ile osób dokonało przed Tobą coming outu? Z drugiej strony – czy zawsze czujesz się tak, jak większość? Myślisz jak większość, masz ochotę na to, co większość? Masz możliwości takie, jak większość?

 

Nie ma we mnie zgody na wykluczenie.

 

O prawo do równego traktowania niektórych osób walczy się od stuleci, dziesięcioleci, albo dopiero od niedawna. Zasada działania jest podobna: trzeba przekonać społeczeństwo, że dzielące nas różnice nie pozbawiają nikogo człowieczeństwa i w związku z tym nie mogą stanowić podstawy wykluczenia z jakichkolwiek form życia społecznego i korzystania z pełni praw człowieka. Szkoda tylko, że każdy robi to oddzielnie i że musimy wykonać pracę tysiąckrotnie większą, przekonując świat do tolerowania każdej inności z osobna. Podczas gdy w ogóle nie o to chodzi!

 

Każdy człowiek to niepowtarzalna istota, której nie da się opisać za pomocą etykietek. Wyobraź sobie kryminał, którego bohater to „biały mężczyzna w średnim wieku, ateista, wegetarianin” – nie sposób ani się z nim kłócić, ani za nim tęsknić, bo kto to właściwie jest? Etykietki zawsze będą określać tylko zbiór pewnych uogólnionych cech. Możesz przypiąć ich wiele i pogrupować ludzi na różne sposoby – jednakże to nadal segregowanie puzzli, a nie układanie. Jeśli chcesz zobaczyć obraz człowieka, nie złożysz go z samych jednokolorowych elementów. Jeśli chcesz zobaczyć możliwie prawdziwego człowieka, sięgnij po te wielobarwne elementy z jego wnętrza, które decydują o tym, że to właśnie on, a nie ktoś inny. Ale widać je tylko sercem.

 

Gdy umiesz sercem dostrzec człowieka, to umiesz z nim współistnieć niezależnie od tego, co Was różni.

 

W obliczu obecnych wydarzeń w Polsce i na świecie znów czasem zaciskam pięści, wstrzymuję oddech i wypuszczam napięcie. Czasem tysiąc razy na dobę. A potem po kilku dniach udaje mi się podnieść się z mrocznego zakątka czarnych myśli i wrócić do realizowania marzenia o świecie, w którym króluje nie „najmojsze”, a to, co służy mnie, drugiemu człowiekowi i całemu światu. Tak, jednocześnie.

 

Tęczowe piątki, czarne piątki, dni osób niepełnosprawnych, dni świadomości autyzmu, dni seniora, dni praw dziecka i wiele, wiele innych – one wszystkie robią dobrą robotę. Malutkimi kroczkami przywracają w malutkim gronie świadomość oczywistości, którą cywilizacja zachodu chce chronić prawem, jednocześnie przyklaskując budowaniu społeczności i opieraniu relacji międzyludzkich na przekłamaniu, że opakowanie jest ważniejsze od istoty wnętrza.

 

Każdy człowiek jest inny. To, co różni go od Ciebie, niesie ze sobą inne zasoby i jakości – i nie stanowi przeszkody w autentycznym kontakcie.

 

Nie chcę, żebyśmy musieli organizować tęczowe piątki powodowani lękiem, bólem, złością. Chcę za to każdego dnia świętować różnorodność. Chcę szkoły, rodziny i społeczeństwa, które uczą dzieci, jak być sobą i czuć się z tym dobrze oraz jak współistnieć z innymi, by oni również mogli cieszyć się swoją wolnością.

 

Wierzę, że gdybyśmy jako społeczeństwo rzetelnie odrobili lekcję z człowieczeństwa, nie potrzebowalibyśmy ciągle walczyć. Jesteśmy fenomenalni w pokonywaniu barier. Co chwilę osiągamy coś, co jeszcze niedawno nie było możliwe. Podbijamy kosmos, przeszczepiamy bijące serce, potrafimy w ciągu paru chwil skontaktować się ze sparaliżowanym człowiekiem żyjącym po drugiej stronie globu. Jedyne, czego potrzebujemy, to żeby nam zależało.

 

Zanim zaskoczy Cię następny dzień walki o prawa mniejszości, możesz zrobić krok w kierunku budowania otwartości na różnorodność w sobie i w świecie wokół nas.

 

Już dziś podejmij wyzwanie:

  1. Codziennie obdarz choć jedną nieznajomą osobę empatią. Spróbuj zrozumieć, co ma na myśli i co się z nią dzieje. Zastanów się, co czuje, dlaczego tak się zachowuje, czego mogłaby potrzebować. Gdy np. przypadkowo spotkana staruszka chce Ci opowiedzieć swoją historię – wysłuchaj jej z empatią. Jeśli już masz takie myślenie – okazuj to. Empatia to skarb.
  2. Codziennie dostrzeż choć w jednej nieznajomej osobie coś interesującego. Coś pozytywnego. Coś, co łączy, a nie dzieli. Jeśli jesteś jedną z tych osób, które mijając kobietę z zielonymi włosami mówią „widziałaś? obleśne, jak u topielicy” – to tym razem zwróć uwagę na coś innego albo pozytywny aspekt, np. „to odważna decyzja, pofarbować włosy na tak niecodzienny kolor” albo „jej oczy wyglądają na radosne”. Jeżeli już to robisz – wyraź to. Szukaj kontaktu.
  3. Codziennie choć przez 5 minut zastanów się, jakiego świata pragniesz dla siebie lub swoich dzieci i co możesz zrobić, żeby taki świat budować. Jeśli już to robisz – rozmawiaj o tym. Najlepiej z nieznajomym.

 

Każdy z nas żyje w bańce. Różne są te bańki, moja na przykład bardzo liberalna. Grunt, że ta bańka nie jest reprezentatywna dla całego społeczeństwa, a często gęsto mierzymy inne społeczności miarą swojej bańki. Wydaje Ci się, że „nikt tak nie mówi” – a mnie się w tym samym czasie wydaje, że „wszyscy tak mówią”. Ale kiedy wyjdziesz poza tę bańkę i z uważnością i otwartym sercem zaczniesz traktować nieznajomych – to pomożesz wysyłać w świat realne doświadczenie, że może nam zależeć na każdym człowieku takim, jaki jest.

 

Niech tak się stanie.

Dlaczego nie powinno być tęczowych piątków?
Logotyp Ridetu przedstawia dwie osoby, które z radością stoją razem, ramię w ramię, przed wyzwaniem - wejściem na szczyt swoich marzeń. Te osoby wnoszą do świata mnóstwo swojej osobistej mocy - dzięki turkusowemu zarządzaniu, turkusowemu wychowaniu, turkusowemu życiu. Mają frajdę z tego, że z turkusowej perspektywy widzą świat szerzej, dostrzegają więcej możliwości i więcej powodów do uśmiechu, I tym uśmiechem zarażają świat. A "ridetu!" w języku esperanto oznacza "uśmiechnij się!".

Agnieszka Witkowska

TURKUSOWA PRZEWODNICZKA